IndeksLatest imagesSzukajRejestracjaZaloguj
Plac Louvois


 

 Plac Louvois

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Créateur
Créateur
Liczba postów :
6



francais
Plac Louvois Empty
PisanieTemat: Plac Louvois   Plac Louvois EmptyPią Lut 09, 2018 5:28 pm


Plac Louvois

 Ulokowany w trzynastej dzielnicy plac zawdzięcza nazwę markizowi de Louvois, który na polecenie króla Ludwika XIV. zaprojektował ten niewielki punkt zieleni, jeden z dwóch umiejscowiony w tej części miasta. Choć w obecnych czasach miejsce to stanowi przylądek dla szukających chwili wytchnienia przechodniów, jego historia nie jest tak spokojna – plac znajduje się w miejscu, gdzie stał kiedyś budynek Opery Paryskiej. Gdy w roku 1820 Charles Ferdinand d'Artois, bratanek Ludwika XVIII, został zamordowany po opuszczeniu gmachu, obiekt zburzono. Niespełna dziewięć lat później utworzono tutaj Plac Richelieu; po pół dekadzie wykonano fontannę, przedstawiającą personifikacje czterech francuskich rzek – Loary, Sekwany, Garonny i Saony – która do dnia dzisiejszego stanowi centrum skwerku. Niedaleko znajduje się Biblioteka Narodowa Francji, co sprzyja czytelnikom poszukującym w tym miejscu odrobiny spokoju na świeżym powietrzu.
BY MITZI
Powrót do góry Go down
Grigoriy Lykov
Grigoriy Lykov
Liczba postów :
15



russe
Plac Louvois Empty
PisanieTemat: Re: Plac Louvois   Plac Louvois EmptyPią Lut 09, 2018 11:21 pm

Noc sprzed pięciu dni zmieniła absolutnie wszystko. Zaczynając od zasady, żeby nie przyprowadzać do mieszkania nikogo obcego (bo nawet jeśli miał wszystkie tajne rzeczy pochowane w specjalnych kryjówkach, należało ograniczyć wszystkie ewentualne zagrożenia do absolutne minimum – tak by żyło się bezpieczniej), poprzez niechęć do bezinteresownej pomocy, na stosunku do samego Challesa kończąc: Grisha zdawał sobie sprawę z tego, że owszem, mógłby bez problemu wydobyć z siebie gniew, który skupiłby się na Francuzie, ale jednocześnie wiedział, że nie czułby się w tym gniewie sobą, że nie zdołałby przekonać samego siebie o jego słuszności.
Wystarczyło tylko, by zobaczył, jak bardzo Fiodor jest bliski zabicia Thénarda i w jednej chwili sprawą priorytetową dla niego stało się zapewnienie Challesowi bezpieczeństwa. Był przekonany, że w innych okolicznościach pewnie zwyczajnie by go ofuczał, posyłając nie mniej wrogie spojrzenie od tego, którym obdarzył go na poczcie i odszedł w pełnej pogardzie. A tak po prostu skupił się na tym, żeby zrobić wszystko, co w jego mocy, żeby Francuz przeżył tę noc.
Coś się zmieniło.
Grigoriy nie był tylko pewien co to była za zmiana. Nie był pewien, jak się z nią czuł, nie był pewien, czy mu się podoba i czy chce, by tak pozostało. Niemniej jednak nadzwyczajnie dobrze mu było z myślą, że Thénard jest cały i zdrowy, i pewnie powoli dochodzi do siebie po obrażeniach, jakie zadał mu Chirjakow. Choć nie był profesjonalną pielęgniarką, a pierwszej pomocy znał tylko podstawy, których w dodatku nie musiał do tej pory jakoś specjalnie używać, cieszył się, że jednak potrafił sobie poradzić z ranami Francuza. Całe szczęście, że nie musiał robić więcej – przy konieczności szycia sprawy mogły się niebezpiecznie skomplikować, a tamta noc mogła się okazać o wiele większym wyzwaniem.
Wszystko jednak poszło gładko, Challes bezpieczny, choć nieco potłuczony, wyszedł z jego mieszkania (ubrany w jego koszulę – ta myśl była podejrzanie przyjemna), zostawiając Lykova dziwnie niepoukładanego.
Jednak znowu się czuł, jakby trochę się posypał, jakby pewne jego części wypadły ze swoich miejsc, a on nie potrafił umieścić ich z powrotem, choć, naturalnie, próbował. Zwyczajnie już tam nie pasowały i chyba nieco go to przerażało, bo do tej pory nikt nie wywołał w nim poczucia aż tak dużych zmian. Najgorsze było to, że nie wiedział, w którym momencie się zaczęły. Był jednak pewien, że jeszcze się nie zakończyły i że gdyby chciał, to mógłby je szybko uciąć. Bo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, przez kogo tak dziwnie się czuł i kto miał niezwykłą moc wpływania na niego bardziej, niżby tego sobie życzył. Tylko czy na pewno chciał się od niego odciąć?
To pytanie zdawał sobie przez pięć ostatnich dni i w dalszym ciągu nie potrafił na nie odpowiedzieć.
Tak właściwie to był już tym zmęczony. Trwał w zawieszeniu, bo nie był w stanie dojść ze sobą do porozumienia. Nagle ich relacje przestała się opierać na nienawiści i Grisha nie wiedział, jak powinien się zachować. Czy w ogóle powinien jakkolwiek się zachowywać. Mógłby zacząć udawać, że nic takiego nie miało miejsca, mógł się odwracać na ulicy za każdym razem, kiedy dostrzegł podobnie wyglądającą blond czuprynę, ale to przecież nie gwarantowało tego, że nigdy już nie będzie musiał z nim rozmawiać, czy w ogóle spojrzeć mu w oczy. Thénard w końcu znał jego adres, wiedział już, gdzie mieszka i w każdym momencie mógł zapukać – czy to aby oddać koszulę, czy „symbolicznie się odwdzięczyć”. Powinien mu wtedy warknąć, że nie, ale chyba uwielbiał się dobijać, bo jedynie skinął głową. I od tamtej pory codziennie wieczorem nasłuchiwał, czy ktoś nie wchodzi schodami, czy ktoś nie puka do drzwi, czy ktoś mu się tam nie kręci. Czekał, przez pięć ostatnich dni wypatrywał tego cholernego Francuza i sam już nie wiedział dlaczego.
Dlaczego tak go wypatrywał? I co zrobi, kiedy w końcu wypatrzy?
Każdorazowo po zadaniu sobie takiego pytania burczał coś gniewnie pod nosem i wypalał papierosa za papierosem, byleby tylko nie myśleć, co ma ochotę zrobić, kiedy go w końcu zobaczy.
Udusić go gołymi rękami.
Z roztargnieniem potarł twarz i wyciągnął z paczki kolejnego papierosa, którym, po odpaleniu, zaciągnął się bardzo powoli. Dzisiaj było ciepło, nawet bardzo ciepło, Grisha zaryzykowałby nawet stwierdzeniem, że to najcieplejszy z majowych dni: słońce od rana świeciło naprawdę intensywnie, a popołudniem nagrzana ziemia w końcu zaczęła parować, przez co zrobiło się zwyczajnie duszno. To sprzyjało sennej atmosferze, która na placu Louvois udzieliła się chyba wszystkim – nawet przechadzający się tu niemieccy żołnierze mieli lekkie uśmiechy na twarzach i nie rozglądali się wszędzie z nadmierną czujnością, spoglądając surowo na każdego przechodnia.
Grigoriyowi też się udzieliła – to dlatego leżał teraz pod jednym z drzew na placu, kryjąc się przed nadmierną ilością promieni słonecznych. Jedną rękę wsunął pod głowę, a drugą, z papierosem, od czasu do czasu przykładał do ust. Nie chciało mu się robić absolutnie nic, problem w tym że musiał coś robić. Wizyta w Bibliotece Narodowej, miejscu, w którym odbierał rozkazy od Fiodora, utwierdziła go w przekonaniu, że Chirjakow jednak o nim nie zapomniał (szkoda) i dostał bardzo konkretne wytyczne na kolejne podróbki. Nie chciał o tym myśleć, bo to tylko oznaczało, że jego wyjście do Niemców w przebraniu Niemca i z Katyą jako żoną nieubłagalnie się zbliża. Właściwie odbędzie się lada chwila i powinien się pospieszyć… ale może jeszcze nie dzisiaj. Mało czasu nie oznaczało kompletnego braku czasu. Tylko potem będzie musiał się nieco pośpieszyć, ale przecież na pośpiechu polegało całe jego życie.
Chciałby po prostu poleżeć pod drzewem, powygrzewać stare kości i niczym się nie przejmować.
Zwłaszcza nie szybciej bijącym sercem na widok znajomej blond czupryny, która w istocie okazała się być blond czupryną, której spotkać… chyba nie chciał?
Grisha utkwił spojrzenie w przechodzącym Challesie, ze szczególnym zastanowieniem zaciągając się papierosem.
A może go nie zauważy?
Powrót do góry Go down
Svein Sørensen
Svein Sørensen
Liczba postów :
130



Plac Louvois Empty
PisanieTemat: Re: Plac Louvois   Plac Louvois EmptyWto Lut 13, 2018 2:19 pm

Pięć niespokojnych dni. Cztery noce przetykane szczątkowymi epizodami snu. Sto dziewięć godzin miotania się w czterech ścianach zbyt ciasnego mieszkania, analizowania tamtej nocy, rozpamiętywania tamtej nocy, tęsknoty za tamtą nocą, niechęci do samego siebie po tamtym poranku.
Z papierosem w ustach, czołem opartym o chłodną szybę salonowego okna, nieruchomym wzrokiem utkwionym w bezimiennych przechodniach i pociemniałą obręczą siniaków na szyi, raz za razem muskaną palcami, które nieudolnie próbują odtworzyć jego dotyk – tak nie dało się żyć.
Tak nie można było żyć.
Detale tamtego feralnego poranka – to, jak wrócił do domu, to, czy natknął się na patrol, to, czy każdy krok przypłacał tępym bólem – były zamazane, niewyraźne, pozbawione konturów i barw. Zupełnie, jakby wszystkie kształty i kolory świata utknęły za zamkniętymi drzwiami na Enclos-St-Laurent, w niewielkiej kuchni na równie niewielkim parapecie, tuż obok mężczyzny, który bezprawnie zagarnął je dla siebie. To, co wydarzyło się w mieszkaniu – pobudka, rwący ból w okolicach rany, miękki materiał koca, łagodny błękit zaspanego spojrzenia, ostrożne palce muskające skórę – było jaskrawe i rażące, jakby każda sekunda spędzona w obecności Rémy’ego płonęła własnym blaskiem. Każde zamknięcie oczu wiązało się z nagłym powrotem tamtego poranka, jakby jego obraz został wypalony pod powiekami; Svein nie wiedział jedynie, czy to przekleństwo czy wręcz przeciwnie – prezent, którego nie potrafi docenić. Rozgorączkowana chwila zapomnienia nadeszła, kiedy dotarł do własnego mieszkania – zbyt pochłonęła go zmiana opatrunku, obmywanie rany, sprawdzanie, czy nie wdarło się w nią zakażenie, w końcu rozgryzanie gorzkiej tabletki przeciwbólowej, która zwaliła wciąż zmęczone ciało z nóg i pogrążyła Sveina we śnie aż do popołudnia. Wtedy jeszcze nie wiedział, że to ostatnie momenty swobody; nie zdawał sobie sprawy, że po przebudzeniu nic nie będzie takie samo, jak wcześniej – i jednocześnie dokładnie takie, jak powinno być od dawna.
Pięć ostatnich dni było rozmytym mirażem mechanicznie wykonywanych czynności, nieśmiałej prośby o krótki urlop, dokładnie wyliczonych zakupów i jednego kawałka torciku, który osłodził krążącą w żyłach Sveina nerwowość. Z dnia na dzień cały przerodził się w kłębek niepewności i podenerwowania: nerwowo zapalał papierosa, nerwowo zmywał naczynia, nerwowo myślał, że zbyt długo zwleka, nerwowo miął w palcach materiał pożyczonej koszuli, raz – na krótki moment, zaraz po tym uznał, że postąpił głupio – wtulając w nią nos i nie do końca wiedząc, czego właściwie się spodziewa. Nie pachniała nim – właściwie dlaczego by miała? Należała przecież do kolegi, tamtego poranka była wyprana, na dodatek sam zadbał o to, by nasiąkła wonią jego ciała. A mimo to jakiś marny odsetek świadomości Sveina łudził się, że w załomie kołnierzyka uchwyci znajomy zapach – ten sam, który zapamiętał z ciemnego zaułka, ten sam, który przed miesiącem towarzyszył mu do samego świtu osiadłszy na opuszkach palców i w kącikach ust. Podobnymi myślami katował samego siebie, wdrażając w życie okrutną formę kary za własną naiwność. Nie powinien myśleć o Charronie w ten sposób: jak o kimś, kto z wroga przeobraził się w kogoś godnego zaufania, kogoś, kto samą tylko obecnością odpędza uczucie samotności. Nie powinien myśleć o nim wcale. Nie powinien przywiązywać się do myśli, że dzisiaj – albo jutro – albo pojutrze – znów się spotkają, znów spędzą ze sobą choćby krótką chwilę, znów wszystko będzie dobrze.
Ciężko jednak zapomnieć, gdy każde zamknięcie oczu, zerknięcie na suszącą się koszulę czy muśnięcie palcami oplatającego ranę bandaża niosło ze sobą wspomnienia, które były bardziej wyraziste od monotonnej codzienności. Nie sposób zepchnąć na peryferie umysłu czegoś, co uporczywie powraca, niosąc ze sobą coraz więcej pozostawionych bez odpowiedzi pytań. Dlaczego Rémy zdecydował się pomóc? Dlaczego nagle obaj zapomnieli o niechęci? Dlaczego ryzykował własnym życiem, ratując życie Challesa? Dlaczego uparł się na założenie opatrunku, na spędzenie nocy w łóżku, na śniadanie?
Dlaczego był tak dobry dla kogoś, kto na dobroć nie zasługuje?
I dlaczego nie mam dość odwagi, by pójść tam dzisiaj i wszystko zakończyć?
Przecież wystarczyło zrobić tylko tyle: ruszyć pod tamten adres, zapukać (z nadzieją, że żaden kolega nie otworzy drzwi), oddać koszulę, przekazać podziękowania, nawet nie przekroczyć progu mieszkania, odwrócić się na pięcie i zniknąć.
Zniknąć. Przecież w tym Svein nie ma sobie równych – nie licząc najstarszego brata.
Nie potrafi zrozumieć, dlaczego zwlekał, dlaczego z każdą upływającą dobą dokładał sobie nieznośnego balastu, dlaczego dziś – korzystając z dwóch ostatnich dni przymusowego wolnego –  wybrał akurat tę drogę powrotną do domu. Ilość zbiegów okoliczności w ostatnich dniach zaczęła nabierać gargantuicznych wymiarów, nadymając się jak grożący pęknięciem balon, a niejasne wrażenie, że w trakcie przechodzenia przez Plac Louvois ktoś przygląda się Sveinowi, osiągnęło niemal materialną namacalność. Powoli oderwał wzrok od fontanny, której za każdym razem poświęcał znacznie więcej uwagi od reszty przechodniów, dość niepewnie rozglądając się po okolicy.
Nie musiał szukać długo – po kilku sekundach odnalazł źródło wpatrywania się i natychmiast poczuł, jak wszystko w jego ciele zwija się, splątuje, drży nerwowo, zamiera, a później znów rozpoczyna szaleńczy galop. Zwłaszcza serce.
Ten niewdzięczny, zdradliwy narząd.
Norweg zacisnął palce na skórzanym pasku przewieszonej przez ramię torby, po sekundzie wahania ruszając w stronę zbawiennego cienia drzewa, gdzie Rémy – za nic mając przechodniów, upał i okupację – roztaczał aurę swobody oraz pewności siebie, które dla Sveina były równie nieosiągalne, co najwyższe szczyty świata. Przy takich ludziach wypadał nieporadnie, sztywno, pokracznie i nienaturalnie, więc zwykle unikał ich jak ognia.
Tym razem nie mógł uciec. Tym razem nie chciał uciec, choć już podchodząc do Charrona czuł się pod jego spojrzeniem jak słoń w składzie porcelany – przygarbiony i nieskładny.
Popołudniowe lenistwo? – kłębek nerwów, który utknął mu w gardle, cudem pozwolił paść tym dwóm słowom, tylko utwierdzając Sveina w przekonaniu, że w jego umyśle panuje zupełna pustka. Nie wiedział, co mówić, jak mówić, czy w ogóle mówić – może przeszkadzał? Może powinien udawać, że go nie zauważył? Może Rémy na kogoś czekał?
Na pewno na kogoś czekał. Na pewno dla kogoś przeznaczył ten pierwiastek boskości, który potrafił umieścić w każdym centymetrze kwadratowym ciała – w ustach oplatających papierosowego filtra, w zarysie obojczyka pod rozpiętym materiałem koszuli, w ciemnej sprężynce kosmyka włosów, który opadł na czoło, w spojrzeniu, pod którym Svein czuł się obdarty z myśli towarzyszących mu przez ostatnie dni.
Miałem zamiar odwiedzić cię jutro – a zatem tylko tyle: żałosne usprawiedliwienie, którym próbuje wymówić się od zarzutów. Ani prawda, ani kłamstwo – po prostu kolejna mrzonka, jaką karmiłby się do momentu, kiedy nie stchórzyłby po raz kolejny.
Powrót do góry Go down
Grigoriy Lykov
Grigoriy Lykov
Liczba postów :
15



russe
Plac Louvois Empty
PisanieTemat: Re: Plac Louvois   Plac Louvois EmptyPon Lut 19, 2018 1:35 pm

Może gdyby rzucił się w wir pracy, to przestałby tyle myśleć o Thénardzie. Może gdyby miał tyle na głowie, że jedyne, o czym by myślał, gdyby akurat znalazł wolną chwilę, to sen, to może wtedy przestałby czuć się tak obco sam ze sobą. Może wtedy wszystko powróciłoby do swojego zwykłego stanu, a on z czasem znów stałby się normalny i jedyną osobą, o którą by się martwił, byłby on sam.
A może się łudził? Może Challes był tą osobą, która będzie do niego powracała we wspomnieniach przez wiele lat. W końcu zrobił dla niego coś, czego do tej pory nie zrobił dla nikogo. Grisha czuł, że to prawdopodobne, że wspomnienia o Francuzie nie tylko osiadły mu na skórze, ale również pod nią wniknęły – nie dały się już zmyć, a czasami (ostatnio nawet częściej) pojawiały się w krwioobiegu, zmuszając go do ich odtwarzania.
Chyba uratował mu życie. Gdyby nie zabrał Challesa z tego zaułka, zostałby on pewnie znaleziony dopiero rano, a wtedy mogłoby być już za późno na ratunek. Może nawet nie byłoby już kogo ratować. To na pewno tworzy swego rodzaju więź, buduje określone relacje i zapada w pamięć. Tylko tego rodzaju więź powinna być zupełnie niewinna, wolna od szukania w poduszce zapachu Thénarda czy wywoływania wspomnienia Francuza siedzącego w kuchni.
Cóż, chyba wychodziło na to, że obściskiwanie się w ciemnym zaułku też musiało tworzyć jakąś więź. Taką, z którą Fiodor, mistrz podrywu o zdolności uczuciowej nie głębszej od łyżeczki do herbaty, pewnie nie miałby większego problemu. Żeby rozładować pożądanie, należy po prostu mu ulec, a potem zapomnieć o obiekcie pożądania. Jednak nie dawało to gwarancji, że pożądanie wygaśnie, to tylko teoria. Ale jeśli to tylko pożądanie, to czy naprawdę robiłby tak głupie rzeczy? Przecież nie był nieodpowiedzialny, w dodatku nie wydawało mu się, by był w stanie tak silnie pragnąć drugiego mężczyzny.
Chyba?
Ostatni raz, kiedy myślał o innym mężczyźnie w podobny sposób miał miejsce jeszcze w Moskwie, w czasach, kiedy był studentem Instytutu Artystycznego. Borya, student rzeźbiarstwa, dawał mu sygnały już od jakiegoś czasu, nie był na tyle ślepy, żeby ich nie dostrzec, ale nie miał odwagi na nie odpowiedzieć. To Boris wykonał pierwszy krok – do dzisiaj pamiętał ich pierwszy pocałunek w pustej sali w Instytucie i swój ślad gipsu na policzku. Mieli się spotkać następnego dnia i Grisha przez cały ten czas chodził dziwnie podekscytowany, ale do spotkania ostatecznie nie doszło: nad ranem został zgarnięty przez policję.
Trudno mu było powiedzieć, czy teraz czuł coś podobnego, a jeśli tak, to czy zwielokrotnionego, bo nie potrafił uporządkować swoich emocji względem Challesa i jednoznacznie ich określić. Ich wzajemne relacje pozostawały dla niego nieodgadnioną zagadką i wcale nie był pewien, czy chciał, by została ona rozwiązana. Miło by było poznać w końcu prawdę, ale czy to właśnie było to, czego pragnął? Czy nie lepiej by było odciąć się i zostawić wszystko w sferze domysłów? Czy wraz z momentem, w którym w sprawę wplątał się Fiodor, a on przywlókł Francuza do swojego mieszkania, stało się za późno na odcięcie?
Zaczynał dochodzić do wniosku, że zanim nie poznał Thénarda, miał naprawdę łatwe życie.
Upał zdecydowanie nie sprzyjał podobnym rozmyślaniom, sprawy również nie ułatwiał pojawiający się znienacka Thénard we własnej osobie. Grisha zepchnął świadomość faktu, że właśnie serce przyspieszyło bicie gdzieś na bok, z niemal ostentacyjnym spokojem paląc papierosa i przyglądając się Francuzowi.
Jednak Challes go zauważył i po sekundzie wahania zdecydował się podejść. Zachowywał się jednak dziwnie, szedł jakiś skulony, niepewny, niechętny, jakby wcale nie miał ochoty do niego podchodzić, ale skoro zauważyli siebie nawzajem, to wypadłoby podejść chociaż na chwilę, tak z obowiązku. Sprawiło to, że w jednej chwili Grisha zaczął się zastanawiać, czy na pewno powinien się go spodziewać w drzwiach, czy Challes na pewno zamierzał oddać mu tę koszulę. Może wcale tego nie planował, może chciał zniknąć i nie musieć więcej się z nim zadawać. Może on, Grisha, był naiwny sądząc, że Thénard pofatyguje się do niego, by oddać mu jego własność. Patrząc na Francuza, zaczynał naprawdę sądzić, że wykazał się niebywałą jak na niego naiwnością.
A to Thénarda nazywał naiwnym.
Zmrużył lekko oczy, wypuszczając powoli dym z ust – nie wyglądał ani przyjaźnie, ani wrogo. Oceniał.
Od czasu do czasu każdemu należy się odrobina lenistwa – odparł, ani na moment nie uwalniając mężczyzny spod ciężaru swojego spojrzenia. Wsłuchiwał się w jego głos i wyczuł w nim nerwowość, ale nie potrafił ocenić, co ją spowodowało. Konieczność rozmowy z nim? Liczył na to, że wyczerpali już zapas dziwnych zbiegów okoliczności i więcej nie będzie musiał z nim rozmawiać, ale znienacka okazało się inaczej?
Kolejna porcja szarego dymu opuściła jego usta.
Jak chcesz to ją zatrzymaj – powiedział cicho, grzebiąc wolną ręką w kieszeni koszuli. Propozycja czy prowokacja? Nie był pewien, chyba wszystko zależało od odpowiedzi Challesa, niemniej jednak niech wie, że właśnie zaczął wątpić w to, że planował go odwiedzić. – Papierosa? – zapytał, wyciągając w końcu zmiętą paczkę papierosów w kierunku mężczyzny. W sumie sam był ciekawy, czy Thénard zdecyduje się spędzić w jego towarzystwie jeszcze trochę czasu. W paczce, obok garstki papierosów, kryła się też metalowa zapalniczka.
Powrót do góry Go down
Svein Sørensen
Svein Sørensen
Liczba postów :
130



Plac Louvois Empty
PisanieTemat: Re: Plac Louvois   Plac Louvois EmptyWto Lut 20, 2018 9:57 pm

Świat rzekomo powstał z chaosu – jeśli więc starożytne mitologie się nie myliły, jeśli z zapętlenia czasu i nicości mogło wyłonić się nowe życie, jeśli nieład oznaczał początek, Svein był o krok od cudu kreacji.
Od pięciu dni nieprzerwanie brodził w chaosie, który wymykał się miernym próbom okiełznania; ruchy były chaotyczne, myśli były chaotyczne, chaotyczne były decyzje i otaczająca Sørensena rzeczywistość. Nic nie znajdowało się na właściwym miejscu, świat został obrócony na drugą stronę jak świeżo wyprana poszewka, a stałe punkty odniesienia – coś, dzięki czemu Svein dotychczas czuł stabilny grunt pod nogami, zwłaszcza tutaj, w zupełnie obcym mieście – zniknęły bez śladu, pozostawiając go osamotnionego pośród wszechobecnego zamętu. Od dawna nie czuł się równie bezradny i niepewny co dzisiejszego późnomajowego popołudnia – być może dlatego, że w zasięgu wzroku znalazł się ktoś, kto nieświadomie (czy aby na pewno?) odpowiadał za cały ten rozgardiasz. Ktoś, komu Svein nie miał odwagi stawić czoła (nie dzisiaj – jutro, miałem załatwić to jutro) tak długo, jak długo błądził po omacku w zawiłych labiryntach i ślepych zaułkach własnego umysłu.
Wahał się, ponieważ nie wiedział, co zrobić z balastem emocji, które wywoływały w nim wspomnienia tamtej nocy i następującego po niej poranka. Wahał się, ponieważ nie miał prawa oczekiwać, że Rémy jest równie zagubiony i pełen rozterek, co on. Wahał się, ponieważ doskonale wiedział, że nie powinien czuć wobec Charrona niczego, poza wdzięcznością.
Postanowił więc wmówić sobie, że czuje tylko to: olbrzymią wdzięczność wobec kogoś, kto uratował mu życie, wdzięczność tak gwałtowną, iż mógł pomylić ją z innym, równie skrajnym uczuciem. Tak było wygodniej. Bezpieczniej. Właściwie.
Czasem oszukiwanie samego siebie jest jedynym wyjściem.
Ospałość, z jaką w końcu skierował kroki w stronę Francuza, nie była kierowana niechęcią – choć jeszcze przed tygodniem potrafił odnaleźć w sobie jej grząskie pokłady. Svein zwyczajnie nie czuł się bezpiecznie; w świetle upalnego, majowego dnia czuł się zwyczajnie obnażony – było tak, jakby każda jego myśl na temat Charrona, każdy strzępek wspomnień, które nieustannie towarzyszyły mu w ostatnich dniach, i każde nieśmiałe wyobrażenie zostało dokładnie prześwietlone i poddane moralnej ocenie. Ten nieracjonalny, dławiący lęk był nieznośny: lęk, że mijające go kobiety wiedzą, że oddalający się patrol to dostrzega, że grupka studentów domyśla się tego, co Svein nie tylko skrzętnie w sobie ukrywał, ale co kiedyś próbował uśmiercić. Musiał zamaskować własną niepewność, musiał przestać kulić się w sobie tak, jak gdyby pragnął zniknąć – pomóc w tym mogły wyłącznie słowa.
Chociaż nie każdy może sobie na nią pozwolić – nie był pewien, w jaki sposób zdołał znieść ciężar jego spojrzenia: błyszcząca, neutralna tafla drastycznie różniła się od zaspanego, wciąż niegroźnego wzroku, jaki Svein dostrzegł u Rémy’ego tuż po przebudzeniu. Dziś przypominał kogoś, kto ocenia przeciwnika, próbuje obedrzeć go z kruchej maski hardości, zagląda w te zakamarki umysłu, co do których Norweg postanowił się oszukiwać, nadając im wypaczone znaczenie. – Nie powinieneś tak szafować ubraniami znajomych – odparł z zaskakującym spokojem jak na kogoś, kto miał ochotę spoliczkować się za własną impertynencję; to nie jego sprawa, czy Charron postanowi dalej utrzymywać kłamstwo związane z mieszkaniem, czy odda koszulę rzekomego znajomego, czy uważa, że Challes stchórzył i nie ma zamiaru ciągnąć tej znajomości.
Nie jego sprawa.
Przyjął paczkę z lekkim skinięciem głowy i bladym przebłyskiem wdzięczności w jasnych tęczówkach. Delikatna bibułka papierosowego filtra między wargami niosła znane wyłącznie palaczom ukojenie, które przybrało na sile, kiedy tylko Svein odpalił papierosa od ukrytej w paczce zapalniczki. Ostry, drażniący dym wdarł się do płuc, oblepiając je jak wyjątkowo gęsta mgła – ale właśnie tego potrzebował stojący przed Rémym Challes. Czegoś znacznie brutalniejszego od urojonych spisków i wymyślonej niechęci, której cienia szukał w spokojnym spojrzeniu Charrona.
Masz czas? – pytanie wypłynęło spomiędzy jego ust wraz z siwym obłoczkiem dymu, który leniwie rozmył się w ciężkim, słodkim powietrzu. Nie był pewien, dlaczego postanowił zapytać o to Rémy’ego – byleby tylko coś powiedzieć? Byleby wyrwać się spod uroku jego nieruchomego, ciężkiego spojrzenia, które nie poruszyło się nawet o centymetr? Byleby pokazać, że to nie tak, że naprawdę chciał zwrócić pożyczoną koszulę, że miał zamiar dotrzymać obietnicy, ale coś – coś, czego sam nie potrafił zrozumieć – powstrzymywało go przed powrotem do tamtego mieszkania.
Jakby podskórnie przeczuwał, że kiedy tylko znów ujrzy te drzwi i Charrona stojącego w nich, nie będzie już odwrotu.
Odwrotu od czego, Svein?
Mieszkam niedaleko, mógłbyś odebrać koszulę i… – obrócił nerwowo papierosa między palcami, strzepując na zielony trawnik siwe drobinki spopielonego tytoniu. Chyba obawiał się odmowy – chyba nie potrafiłby poradzić sobie z krótkim, stanowczym nie, które Rémy z wszelkim prawdopodobieństwem lada moment wypowie.
I będzie miał ku temu pełne prawo – w końcu to Challes miał pofatygować się z podziękowaniami.
Jest gorąco, może się czegoś napijesz – dodał cicho, wzruszając delikatnie ramionami: włożył w ten gest ostatnie pokłady swobody, którą wykrzesał z samego dna serca, zupełnie jakby odrobina beztroski mogła załagodzić wypowiedziane słowa. Nie chciał brzmieć nachalnie (i jednocześnie liczył, że zabrzmi przekonująco), nie chciał zaburzać jego chwili zasłużonego lenistwa (i jednocześnie oferował lenistwo okraszone czymś zimnym), nie chciał, by Rémy opacznie zrozumiał propozycję (i jednocześnie przeczuwał, że po przekroczeniu progu mieszkania będzie musiał uważać na każdy swój gest).
Chciał jedynie dotrzymać słowa i, jak na nieudolnego złodzieja przystało, skraść dla siebie kolejną godzinę (dwie, trzy, dobę, cały tydzień, resztę miesiąca?) w towarzystwie Charrona.
Powrót do góry Go down
Grigoriy Lykov
Grigoriy Lykov
Liczba postów :
15



russe
Plac Louvois Empty
PisanieTemat: Re: Plac Louvois   Plac Louvois EmptyCzw Mar 08, 2018 1:21 am

Ostatnio w jego życiu pojawiało się zbyt wiele znaków zapytania. Do tej pory dokładnie wiedział, co go spotka w każdym punkcie jego życia. Miał określone zadania, spotykał się z określonymi ludźmi, potrafił przewidzieć ich zachowania, które z reguły nigdy nie odbiegały od przewidywanego planu. Istniało pewne zagrożenie, zawsze coś mogło pójść zwyczajnie źle, w najgorszym wypadku wręcz tragicznie, ale to w dalszym ciągu byłoby coś, co w jakiś sposób zaplanował, co przewidział i rozpisał na warianty – a więc nic nowego.
Thénard za to był nowy. Był niezaplanowany, nieprzewidziany – nawet nie przypuszczał, że w ogóle może być. Paryż jest naprawdę sporym miastem i teoretycznie szanse ich ponownego spotkania były tak małe, że aż nikłe. Prawdopodobieństwo zakładało, że więcej się nie zobaczą. Nie powinni. Ale proszę – spotkanie na poczcie czy w zaułku jednak się wydarzyły. To nie było tylko jedno przypadkowe spotkania, to były całe trzy przypadkowe spotkania, rozstrajające go za każdym razem coraz bardziej. Pokusiłby się nawet o stwierdzenie, że to wpadanie na siebie odbiegało od wszelkiej matematycznej logiki tak bardzo, że bardziej nie mogło.
A co jeśli właśnie o nielogiczność opierała się ich znajomość? Na dobrą sprawę, nie potrafił racjonalnie wytłumaczyć niczego, co działo się podczas tych spotkań. Co działo się między nimi. Co działo się z nim. Wymykało się wszelkiemu zdefiniowaniu, nie chciało się podporządkować, nie dało się przewidzieć i najwyraźniej ani myślało zniknąć. Za to za każdym razem odczuwalnie się pogłębiało – Grisha tylko tego jednego był pewien. Nieważne, jak się przed tym bronił i wypierał z umysłu, to dalej tam było. Na przekór wszystkiemu i wszystkim. Nie potrafił powiedzieć, czy bardziej go to wkurzało, czy bardziej był pod wrażeniem samego faktu istnienia tego czegoś i jego wytrwałości. Zwłaszcza wytrwałości.
O czym to wszystko świadczyło?
Może gdyby dał się temu uczuciu porwać, zamiast z nim walczyć, zrozumiałby, o co chodziło. I może wtedy mógłby zdecydować, co chce robić z tym dalej. Czy wtedy mógłby nadać tej przypadkowości jakiś kierunek? Zapanować nad nią?
Czy chciał się o tym przekonywać?
Kolejna porcja dymu znalazła się w jego płucach, ale tym razem zrobił to zbyt nerwowo i wciągnął je zbyt mocno. Już po chwili zaniósł się kaszlem na tyle upierdliwym, że musiał usiąść i się pochylić, żeby mu przeszło. To by było na tyle z rozluźnionej postawy.
Każdy, każdy – mruknął, jeszcze ze łzami w oczach, wpatrując się w ziemię. – Czasami wolny czas trzeba sobie po prostu wyrwać. Sięgaj po to, co twoje. – Grisha na przykład sięgał. Dlatego leżał plackiem na ziemi zamiast robić cokolwiek produktywnego. Niemniej jednak, pomimo wiszących nad głową obowiązków, czuł się bardzo zrelaksowany. Może trochę mniej niż pięć minut temu, ale zawsze coś.
Słysząc zwrot „ubraniami znajomych” westchnął głośno, zwieszając głowę jeszcze bardziej. Bez sensu to kłamstwo. Wymyślone na poczekaniu tylko i wyłącznie dlatego, by Thénard nie robił niepotrzebnych problemów z tego, gdzie zamierza go zabrać, należało chyba do najgorszych, jakie do tej pory wymyślił. „Podlewać rośliny”. Jasne. Kiepsko ma się to do mieszkania, w którym jedyną w miarę żywą rośliną była połówka pomidora na blacie w kuchni. W chwili obecnej chyba naprawdę nie było potrzeby ciągnięcia tej farsy?
To moje mieszkanie – oświadczył więc, uznawszy ostatecznie, że to kłamstwo i tak do niczego już mu się nie przyda, więc może dla odmiany powiedzieć coś prawdziwego. – I moja koszula. – Podniósł głowę i utkwił w nim wzrok.
Więc może byś mi ją oddał?
Choć oczy w dalszym ciągu miał szkliste, jego spojrzenie na powrót nabrało tego neutralnego, oceniającego charakteru, jaki miało, zanim zaczął się krztusić dymem jak jakiś chłystek, co pierwszy raz pali papierosa. Może było odrobinę bardziej wątpiące, może nabrało nieco surowości, to bardzo prawdopodobne. Ten efekt jednak na pewno rozmył się pod wpływem jego następnego pytania. Jeśli ktoś pytał, czy masz, zazwyczaj chodziło mu to, czy masz czas właśnie dla niego.
Challes również miał dokładnie to na myśli.
Grisha uniósł brew, wpatrując się w niego trochę ze zdziwieniem, a trochę z zastanowieniem. Naprawdę miał zamiar zwrócić mu koszulę? Zrobił to tylko pod wpływem jego prowokacyjnej propozycji czy chciał to zaproponować przy okazji? A może jedno i drugie? Bo czy naprawdę przez ostatnie dni nie znalazł po pracy chwili chociażby po to, żeby zostawić mu tę koszulę na wycieraczce? Co prawda Grigoriy chyba byłby rozczarowany, że Francuz tchórzowsko nie pokazał mu się na oczy, no ale ostatecznie nie mógłby mieć mu niczego do zarzucenia.
Ale czy pójście z Challesem do jego mieszkania to dobry pomysł? Chyba nie powinien tego robić. W swoim mieszkaniu czuł się bezpiecznie, bo to był jego teren. Mieszkanie Thénarda to kolejne znaki zapytania.
A może też i odpowiedzi? Może z jego mieszkania zdoła się dowiedzieć, czy Francuz ma coś wspólnego z Niemcami, czy może zagadka szła w zupełnie inną stronę?
Jednak jednocześnie musiał wziąć pod uwagę to, że znowu zostanie z Challesem sam na sam. Ich relacja miała szczególny początek, dość niemiłe rozwinięcie i sam nie wiedział, co go czeka podczas zakończenia. Ale czy na pewno zakończenia? Czy fakt, że odbierze swoją koszulę, będzie jednocześnie oznaczał, że już nic ich nie wiąże i może w końcu naprawdę po raz ostatni spotykają się przed przypadek? Tylko że pomiędzy odebraniem koszuli a wyjściem było jeszcze wypicie soku, podczas którego mogło zdarzyć się dosłownie wszystko. Jeśli wziąć pod uwagę to, że jest niemieckim szpiegiem, to mogło nie skończyć się to dla niego dobrze, jeśli jednak mylił się co do tego… istniało chyba aż za wiele sposobów na to, w którym kierunku mogła pójść ta znajomość, a on nie był pewien, czy chciał poznać co poniektóre z nich.
Nie mniej jednak był ciekawy, był cholernie ciekawy mieszkania Thénarda, tego, co tam trzyma i czego się o nim dowie, kiedy już je zobaczy. Ciekawość ta zwyczajnie pochłonęła Grishę i to na tyle, że nim zdążył się zorientować, usłyszał swój głos:
Czemu nie.
A więc postanowione. Tylko czemu trochę czuł się tak, jakby wkraczał w paszczę lwa? Bez sensu. Z Thénarda nie był żaden lew, a on chyba powinien przestać w końcu tyle o nim myśleć, tylko zająć się sprawami, które naprawdę miały sens.
Więc z tego powodu zdecydował się pójść do Francuza, by napić się czegoś zimnego. Tak, to faktycznie było bardzo logiczne.
To nieważne, wszystko nieważne, powinien znowu wyluzować. Thénard powinien uwierzyć, że wyluzował.
Faktycznie mieszkasz daleko – stwierdził, podnosząc się z ziemi i otrzepując kilkoma ruchami spodnie. Nie byłby sobą, gdyby nie zrobił czegoś głupiego, więc podszedł do Challesa blisko, naprawdę blisko i to tylko po to, by wyciągnąć mu z palców swoją paczkę papierosów. Nie spuszczał przy tym wzroku z jego oczu, zastanawiając się, kogo on tak właściwie chciał sprowokować i dlaczego w ogóle to robił.
W jego zachowaniu było tak wiele chaosu i nielogiczności, że przestał rozumieć samego siebie.
Przecież chyba spłonie, jeśli poczuje jego dotyk Francuza na swojej skórze.
Ze wszystkich sił ukrywając wszelkie oznaki zmieszania ruszył w kierunku uliczki, do której zmierzał Thénard, zanim go nie zauważył. Cała sytuacja trwała bardzo krótko, ale Grisha nosił w sobie to poczucie niezręczności właściwie przez całą drogę, przez co i rozmowa średnio im się kleiła.
Odnosił wrażenie, że zachowuje się naprawdę głupio.
Powrót do góry Go down
Sponsored content


Plac Louvois Empty
PisanieTemat: Re: Plac Louvois   Plac Louvois Empty

Powrót do góry Go down
 

Plac Louvois

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Paryż wersja backup  :: Paryż :: La rive gauche :: Gobelins-